Wyszłam rano do ogródka.... idę... gapię się nie wiadomo gdzie, a tu na jabłonce czerni się coś.
Podchodzić? Nie podchodzić?
Podejdę. A co mi tam. Najwyżej cóś łeb mi nadkąsi lub całkiem odgryzie.
Jeden krok ... i widzę to...
Dwa kroki
Trzy kroki i już wiem, że nie odgryzą mi łba, ani niczego innego.
Smocza rodzinka przysiadła żeby odpocząć. A przede wszystkim żeby dać wytchnąć maluszkowi, któremu skrzydełka jeszcze się do dalekich lotów nie przyzwyczaiły.
A oto i rodzinka w obiektywie baaaardzo przeciętnego pstrykacza.
Widzicie jak się mały pod tatusiową głową schował?
Nos w nos... przytulić się na krótką chwilę.
Trochę pojedynczych zdjęć.
To by było na tyle. Posiedziały, odpoczęły i .. już ich nie ma.
Z drugiej strony się nie dziwię.
Jesień, ogród szary brzydki i nie ma nic do zaoferowania... to co będą tam robiły?
Pozdrawiam szczerbato
Szwaczka
Ja też wczoraj wyszłam do ogródka, chyba coś mamy z tymi ogrodami:) Oby takich więcej:))))
OdpowiedzUsuńTak, tak... w twoim ogrodzie też już byłam i zerkałam co się tam u Ciebie pod liśćmi lęgnie.
UsuńJeżeli przyjmujesz wyróżnienia i bierzesz udział w blogowych zabawach - zapraszam:)
OdpowiedzUsuńwszędzie te smoki... u mnie tez się swego czasu pojawił:)
OdpowiedzUsuń